Recenzja filmowa: Księga luster (ZWIASTUN) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Księga luster (ZWIASTUN)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

OFICJALNY ZWIASTUN OD KINO ŚWIAT
 
 
Film mogliśmy obejrzeć przed premierą, dzięki uprzejmości Kino Świat

Więzień, oczekujący w celi śmierci na wykonanie wyroku, kontaktuje się z byłym detektywem, który prowadził jego sprawę. Twierdzi, że jest niewinny. Detektyw Roy Freeman już od dawna nie pracuje w policji i na dodatek zmaga się z Alzheimerem, jednak postanawia przyjrzeć się zbrodni sprzed lat, której ze względu na swoją chorobę zupełnie nie pamięta. Stopniowo dochodzi do zaskakujących (w mniemaniu twórców) wniosków.

To taka fabuła, gdzie ktoś, w tym przypadku najpewniej autor książki, która jest tu ekranizowana, wymyślił sobie „spektakularne” zakończenie, tylko nie za bardzo miał pomysł na wypełnienie pozostałej części historii. Przez pewien czas ogląda się to nawet z umiarkowanym zainteresowaniem, jednak szybko staje się jasne, że reżyser czerpie inspirację z podręcznika thrillerowych klisz. Jeśli były glina, to obowiązkowo chleje, jeśli mamy w filmie jedyną postać kobiecą, to oczywiście musi być femme fatale na sterydach. A jeszcze tu i ówdzie wyskakują postaci, które coś wiedzą ale nie powiedzą, żeby fabuła trwała dłużej. Bo tak naprawdę film powinien trwać góra 15 minut, gdyby jeden z bohaterów, jak nakazuje logika, oświecił drugiego w pewnej kluczowej kwestii.

Trudno się czymkolwiek przejmować, gdy wszystko wypada tak nieprawdopodobnie. Chociażby stan zdrowia głównego bohatera. Mam uwierzyć, że facet, który ma na ścianie wypisane własne imię i nazwisko i codziennie od nowa musi uczyć się obsługi mikrofalówki, nagle z dnia na dzień zamienia się w Sherlocka Holmesa z energią króliczka Energizer? I jeszcze strzela jak John Wayne.

Nakręcone to jest też bez polotu i z telewizyjną manierą. Jak ktoś jest potrzebny w danym wątku, to po prostu pojawia się w kadrze znienacka, najprawdopodobniej za sprawą teleportacji. Reżyser nie zawraca sobie głowy stopniowym budowaniem scen czy atmosfery, trzeba przecież odhaczać kolejne podpunkty „intrygi”, która na to miano w ogóle nie zasługuje Ja rozumiem, że nie każdy potrafi być mistrzem kreowania nastroju jak David Fincher czy Denis Villeneuve, ale w trakcie oglądania prześladowało mnie silne uczucie, że nikomu się tutaj nie chce. Nawet aktorzy grają na pół gwizdka. Nie powiem, że seans był jakąś wielką męczarnią. Po prostu razi przeciętnością, głupotą i niechlujnością i trudno znaleźć jakikolwiek element, który by to rekompensował. Strata czasu.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Adam Cooper

Ocena: 4/10